Zainspiruj się i przeczytaj o podróży swoich marzeń na blogu
Relacja z podróży do Namibii
Namibia – kraj kontrastów, dzikich zwierząt, największych wydm i najgłębszych kanionów. Najstarszych plemion i pięknych kobiet. Nieokiełznanego oceanu, najstarszej pustyni świata, najpiękniejszych krajobrazów, jakie w życiu widziałam. I najlepszego off-roadu! Taka jest Namibia, tak ją zapamiętałam, tak ją sobie wyobrażałam. Na pewno tu wrócę!
Do Namibii warto wybrać się z grupą znajomych, tak jak w moim przypadku. Sprawdzeni, weseli, żądni przygód! To dzięki nim ten wyjazd był wyjątkowy. Spędzane przy ognisku wieczory, podczas których opowiadaliśmy sobie wrażenia z drogi, i nie tylko. Noce w namiocie na dachu auta i obserwowanie gwiazd, pyszne jedzenie (naprawdę!), bezdroża, zapomniane przez świat wioski, off-road po Wybrzeżu Szkieletów, dzikie zwierzęta na każdym kroku. Oto 4000 tysiące kilometrów mojej afrykańskiej przygody!
Podróż do Namibii rozpoczęliśmy w Windhoek (to tu znajduje się międzynarodowe „lotnisko”, choć bardziej pasowałoby określenie… hangar), typowym, dużym, afrykańskim mieście. W sumie nic specjalnego, a jednak. Nigdy w życiu nie spodziewałam się, że w stolicy zaledwie dwumilionowego, biednego afrykańskiego państwa znajdziemy tak dobrze zaopatrzone sklepy. Wino, świeże soki, warzywa, sery, świeże mięso, pyszne pieczywo! Obkupiliśmy się naprawdę porządnie! Nie było możliwości, że umrzemy z głodu – raczej z przejedzenia (proszę, wybaczcie mi te słowa). Zapakowaliśmy samochody (naprawdę fajne Toyoty Hilux 4×4) i ruszyliśmy w drogę, ku przygodzie!
Plan zakładał podróż na południe, w stronę pustyni Kalahari. Droga, którą podążaliśmy, i która prowadzi do jednej z największych atrakcji tego kraju – Kanionu River Fish, to… asfalt. Ale spokojnie, takich tras niewiele jest w Namibii, reszta to szutry i pustynia. Jeżeli zależeć Wam będzie na czasie i będziecie chcieli jak najszybciej dostać się do miejsca docelowego, będzie to dobry wybór. Ale jeśli, tak jak my, zechcecie doświadczyć prawdziwych szutrów i malowniczych widoków pustyni już pierwszego dnia, wybierzcie równoległą „szosę”. Po drodze, a nasza trasa liczyła 600 km, natknęliśmy się na może jedno auto, dużo zwierząt i kilka niewielkich wiosek. O to chodziło!
Moja rada: Wybierając trasę objazdu zwracajcie uwagę na oznaczenia dróg. B to droga asfaltowa, C – szutrowa dobrej jakości, D – szutrowa, ciężko przejezdna. Rekomenduje wybierać drogi klasy C.
Dojazd zajął nam trochę więcej niż przypuszczaliśmy, lecz w końcu, z małymi przygodami, dojechaliśmy do celu – na pustynię Kalahari. Pierwszą noc podczas naszej podróży po Namibii spędziliśmy na kempingu Kalahari Game Lodge, zlokalizowanym tuż przy granicy z Botswaną. Widoki na budzącą się o świcie pustynię były bezcenne, a kawa w takich okolicznościach (nawet jeżeli mówimy o zwykłej rozpuszczalnej) – marzenie!
Niezależnie od tego, czy Twoja wizja prawdziwej przygody to spotkanie oko w oko z groźnym drapieżcą, wyprawa na jedną z największych na świecie pustyń, nocleg pod zasypywanym piaskiem namiotem, przemierzenie dzikich pustkowi i pełnych dramatyzmu wybrzeży – Namibia jest miejscem, które idealnie spełni Twoje oczekiwania!
Moja rada: Nie polecam korzystać z systemu GPS, który można wypożyczyć razem z samochodem. Głównie dlatego, że nawigacje te nie widzą części tras (mam na myśli szutry, czyli większość). Moim zdaniem najlepiej ściągnąć na komórkę aplikację Maps.Me (mapę Namibii warto pobrać jeszcze w Polsce, tak aby można było używać jej offline). My w czasie wycieczki do Namibii korzystaliśmy również z google.maps.
Moja rada: Planując trasę, warto przeznaczyć na przejazd więcej czasu niż wynika to z np. google.maps. Google zakłada, że każda z wybranych tras to asfalt, więc czasy dojazdu nie są precyzyjne.
Kolejny cel podróży – najstarsza pustynia świata – Namib. Kojarzycie zdjęcia z oferty wycieczki do Namibii na stronie Planet Escape? To nie jest fotomontaż, nie jest to również zasługa Photoshopa. To miejsce naprawdę tak wygląda! Kolor ochry, którym mienią się wydmy, w tym malownicza i jedna z najwyższych wydm świata – Dune 45, Dead Vlei – sprawia surrealistyczne wrażenie, jak z innej planety, podobnie jak 2000 km piachu! Pustynia Namib jest jednak o wiele bardziej różnorodna niż nam się wydawało. Po drodze spotkać można oryksy, strusie, hieny, słonie pustynne i inne zwierzęta, które przystosowały się do życia w niełatwych warunkach. Do tego drzewa kołczanowe i tajemnicze welwiczje – nazywane żywymi skamieniałościami. Wchodzimy na wydmę Dune 45 i chłoniemy widoki roztaczające się na okolice. Magia.
Ale przejazd do Dead Vlei będziemy długo pamiętać! „Droga”, dostępna tylko dla aut z napędem na cztery koła, to tak naprawdę skrawek pustyni – można było poszaleć! Kilka razy wypychaliśmy zakopany samochód: wystarczy chwila nieuwagi, a auto ląduje w głębokim piachu. Dojście do doliny Dead Vlei zajmuje 20-30 minut. Przejście po gorącym piasku w samo południe wymaga trochę wysiłku. Ale zdecydowanie warto było!
Moja rada: Na wycieczkę do największej atrakcji Namibii, jaką bez wątpienia jest pustynia Namib, warto wybrać się w samo południe. Wszyscy zjeżdżają się na teren parku z samego rana, tak aby móc ze szczytu wydm podziwiać wschód słońca. Nawet poza sezonem może okazać się, że będą tam tłumy. Koło południa, gdy słońce jest już naprawdę mocne, turyści uciekają przed gorącem. Zaopatrzcie się w zakryte buty (temperatura piasku może sięgać nawet 80 ͦC!), nakrycie głowy i dużo wody!
Moja rada: Łatwiej będzie Wam się jeździć po piachu, gdy spuścicie trochę powietrza z opon. Na wyposażeniu samochodu macie pompkę – po przejażdżce nie zapomnijcie napompować ich ponownie!
Jeżeli pragniesz uciec od zgiełku cywilizacji, chcesz zobaczyć zdumiewające i niezapomniane widoki, a także poznać kulturę, której zasady całkowicie odstają od tego, do czego przyzwyczaiła nas Europa, oraz szukasz miejsca, w którym aktywnie odpoczniesz, to odpowiedź jest tylko jedna – Wycieczka do Namibii.
Po kilku godzinach na naprawdę ostrym słońcu udaliśmy się dalej na północ. Po drodze krajobraz zmieniał się wiele razy! Od złotych piasków pustyni, przez step, kaniony, po księżycowe bezdroża. I żadnej żywej duszy po drodze. Po drodze przekroczyliśmy Zwrotnik Koziorożca, który oznaczono znakiem drogowym. Pamiątkowa sesja obowiązkowa!
Swakopmud, bo tu się wybraliśmy po szalonym off-roadzie po pustyni, to położony nad Oceanem Atlantyckim kurort, założony w 1892 roku przez niemieckich kolonialistów. Dziś to przyjemna, nadmorska miejscowość, z dobrze utrzymanymi, pokolonialnymi budynkami. Jest to idealny przystanek na odpoczynek w trakcie wycieczki objazdowej po Namibii. Nocleg w hotelu, choćby najbardziej podrzędnym, to miła odmiana po kilku nocach w namiocie.
W Swakopmund wybraliśmy się na zachód słońca i kolację na promenadę. Są tam dwie restauracje, The Tug i The Jetty 1905. The Tug wydała się nam przyjemniejsza. Co ciekawe, została zbudowana wokół oryginalnego holownika Danie Hugo. Jeżeli postanowicie skorzystać z mojej rekomendacji i wybrać się do The Tug, to koniecznie zamówicie danie „Seafood Extravaganza”, czyli talerz świeżych owoców morza. Do tego kieliszek afrykańskiego wina i będziecie w niebie!
Ze Swakopmund, Wybrzeżem Szkieletów pojechaliśmy dalej na północ. Dosłownie wybrzeżem! Widok ogromnych fal rozbijających się o plażę oraz wraki statków pozostawionych tu na wieki robią ogromne wrażenie i pokazują, jak ogromną siłę ma natura.
Jakieś 50 km za Henties Bay znajduje się jedna z „must see” atrakcji w czasie podróży do Namibii. Moimi zdaniem dość wątpliwa… Chodzi o Cape Cross i kolonię fok, która się tam znajduje. Cape Cross to drewniany krzyż mający upamiętnić przybycie w XV wieku pierwszego Europejczyka w ten rejon Afryki, a tak naprawdę jego replika (ponoć oryginał znajduje się w Niemczech). Tuż obok znajduje się rezerwat fok – który ma za zadanie chronić te zwierzęta przed kłusownikami (mimo wszytko raz w roku odbywają się tu polowania na nie). Jeżeli będziecie mieć czas, to się tam wybierzecie, jeżeli nie – myślę, że wiele nie stracicie (biorąc pod uwagę jeszcze jeden czynnik – zapach).
Droga przez Damaraland zachwyca! Wybraliśmy trasę przez Tsiseb Coservancy do Twyfelfontein. Po drodze mijamy majestatyczny masyw górski – Brandberg z najwyższą górą Namibii, nazywaną przez lud Herero „Górą Bogów”. To niesamowite pustkowie i my. Liczne znaki ostrzegają nas przed słoniami. Niestety nam nie udało się żadnego spotkać. Tylko oryksy, strusie i długo nic… góry i pustynia – krajobraz rodem z Dzikiego Zachodu!
Cieszyliśmy się jak dzieci, gdy przy drodze zobaczyliśmy lichą „chatkę” z kobietami z ludu Herero ubranymi w wiktoriańskie stroje. To nic, że to szopka dla turystów. Mamy powód do rozprostowania kości. Oglądamy bransoletki, kolczyki i inne rękodzieło na sprzedaż. Pojawiają się dzieci i pies. Zabawa jest przednia – one też się nudzą, cały dzień wystając na pustyni i wyczekując przejeżdżających, tak nieczęsto, samochodów.
Moja rada: Wybierając się w podróż do Namibii czy do innego afrykańskiego kraju, koniecznie weźcie ze sobą słodycze, kolorowanki i kredki. Radość, jaką sprawicie dzieciom, jest nie do opisania.
Zaintrygowały Was „kobiety ubrane w wiktoriańskie stroje”? Otóż lud Herero, do którego należą te oryginalnie odziane kobiety, zalicza się do grupy ludów Bantu, które zamieszkiwały Afrykę już około 1000 roku p.n.e. A „tradycyjny” strój pochodzi z XIX wieku i zakładały go żony niemieckich misjonarzy. Młode dziewczyny Herero chciały się upodobnić do Europejek i chętnie przejmowały ich stroje. Na uwagę zasługuje również ich nakrycie głowy – kapelusz w kształcie rogów. Herero trudnią się rolnictwem, a ich zamożność mierzy się liczbą posiadanych krów, co uwidacznia się właśnie w kapeluszach.
Po dwustu kilometrach nagle zmienia się krajobraz. Na horyzoncie pojawiają się wielkie, granitowe głazy w kolorze ochry, porośnięte charakterystycznymi, białymi drzewami. I małpy, dużo małp! W czasie wycieczki po Namibii warto zobaczyć atrakcje, jakie oferuje region Damaraland. Zaliczyć do nich należy The Petrified Forest, czyli skamieniały las, który powstał w wyniku powodzi, jaka miała miejsce około dwieście milionów lat temu oraz rysunki naskalne Buszmenów w Twyfeltfontein.
Surrealistyczne krajobrazy, kilometry górzystych wydm, oszałamiające piękno dzikiej przyrody, bogactwo kultury rdzennych mieszkańców oraz pustynna cisza – to i o wiele więcej czeka na Was podczas wycieczki po Namibii z Planet Escape!
Po drodze zwróciliśmy uwagę na rośliny z daleka wyglądające na agawy. Okazało się, że jest to Euphorbia Virosa, nazywane “trującym drzewem”. Toksyczne soki wydzielane przez roślinę wykorzystywane są przez Buszmenów do zatruwania strzał.
Kemping Mowani, na którym spędziliśmy noc, wraz z lodge, znajdującym się kilometr dalej, zrobił na nas ogromne wrażenie. Stanowiska z prywatnymi łazienkami i zadaszeniem dla aut położone są między czerwonymi skałami. Rozłożyliśmy stół i krzesła w miejscu, z którego najlepiej widać było zachód słońca. Nasłuchiwaliśmy dźwięków wydawanych w oddali przez słonie i małpy i tak spędziliśmy wieczór. Śmiało mogę stwierdzić, że to jedno z najpiękniejszych miejsc, w jakich byłam. Magia.
Jedziemy dalej. Cel na dziś to Park Narodowy Etosha – raj dla miłośników zwierząt. I rzeczywiście, zaraz po przekroczeniu bram parku spotykamy na swojej drodze antylopy, zebry i żyrafy. Kawałek dalej słonie, lwy, gepardy i nosorożce. Dzień możemy uznać za udany! Wieczór kończymy dla odmiany w restauracji na terenie parku. Grillowane mięso z oryksa, jakie tam podają, zachwyca!
Warto jednak wspomnieć, że Namibia, jako kierunek wciąż mało popularny, ma miejsce typowo turystyczne. Jest nim Park Etosha właśnie. Miejsce zdecydowanie godne polecenia: zobaczycie tu niezliczone zwierzęta i ptaki, wodopoje przy kempingach czy lodgach są oświetlone, więc wieczorami można podglądać zwierzęta; znajdziecie tu też mnóstwo innych atrakcji. Minusem jest to, że jako najpopularniejszy park w Namibii przyciąga też sporo podróżników. Przez większą część podróży po Namibii nie spotkacie wielu innych turystów, więc zapełnione kempingi w Etosha mogą zdziwić. My oczywiście Etosha nie mogliśmy pominąć, ale zdecydowaliśmy się tylko na jeden nocleg w parku. Z samego rana wyruszyliśmy na safari po Etosha – to był dobry pomysł, nie było tak dużo ludzi jak poprzedniego dnia i udało nam się zobaczyć dwa stada słoni, nosorożca, zebry, żyrafy i lwa!
Moja rada: Jeżeli marzycie o tym, aby zobaczyć lwa lub geparda, wybierzcie się na safari po Etosha wczesnym rankiem (koło godziny 5 – 6:00). Zwierzęta te polują nocą, więc nad ranem będziecie mieć ogromną szansę na zobaczenie dzikich kotów, które wracają do swojego stada.
Po porannej przejażdżce po parku skierowaliśmy się na południe – do prywatnego rezerwatu Erindi. Rezerwat Erindi w żaden sposób nie ustępuje innym namibijskim parkom. Zdecydowanie mniejszy, ale też mniej komercyjny. Zobaczyć tu można naprawdę sporo zwierząt, w tym słonie i gepardy, a i sam kemping zasługuje na polecenie. Bardzo dobrze przygotowane stanowiska – z lodówką, niewielką kuchnią, prawdziwą łazienką z prysznicem z ciepłą wodą i oczywiście dużym miejscem na grilla. Przy recepcji parku znajduje się dodatkowo basen, restauracyjka i sklepik.
Po Erindi jeździliśmy prawie cały dzień i po drodze nie spotkaliśmy żadnego innego auta (a warto wspomnieć, że kemping był pełny). Rezerwat szczególnie spodobał nam się wcześnie rano. Budząca się do życia sawanna naprawdę zachwyca! Lekka mgła unosząca się nad parkiem, zwierzęta wracające z nocnego polowania, egzotyczne ptaki przyglądające nam się nam z ciekawością czy żyrafy obojętnie przeżuwające liście akacji. Miejsce jak z kadrów filmów przyrodniczych!Planując podróż do Namibii koniecznie wybierzcie się do Erindi!
Po Eridni wracamy do Windhoek. Nasza wycieczka po Namibii dobiegła końca, a przed nami podróż do RPA! O czym w kolejnym poście…