Zainspiruj się i przeczytaj o podróży swoich marzeń na blogu
Nowy Jork na kilka sposobów
Mieszkańcy, przybysze i fascynaci wciąż szukają słowa, które oddałoby choć w części charakter Nowego Jorku. Nieprzebrana obfitość tych określeń najlepiej oddaje różnorodność miasta i naszą ludzką nieporadność, gdy usiłujemy ją okiełznać. Dla jednych niebezpieczny Gotham, dla innych buzujący Melting Pot, Miasto które nigdy nie śpi czy może Big Apple jako coś największego i najlepszego, albo wyciśnięta pomarańcza – każdy w czasie swojej wycieczki do Nowego Jorku widzi inne oblicze. Jako turyści możemy wybierać i wpływać na to, co zobaczymy.
Miasto czy scenografia
Wszyscy widzieliśmy ulice z numerami zamiast nazw, parkowe trawniki pełne piknikujących ludzi i strzeliste drapacze chmur, jako tło do filmowych perypetii. Bohaterowie seriali, które oglądaliśmy, mieszkali właśnie tu. Wydaje się, że w klubie natkniemy się na Carrie Bradshaw popijającą cosmopolitan, w kawiarni na Rachel z „Przyjaciół”, a w czasie joggingu na Garpa z powieści Johna Irvinga. Każda nazwa dzielnicy jest wymowna, kojarzy się z drinkiem, popkulturą, piosenką. Słyszeliśmy, czytaliśmy, pamiętamy, dlatego wszystko wydaje się znajome i dlatego zaskakuje tym bardziej.
Nowy Jork z Planet Escape – sprawdź jak może wyglądać Twoja podróż na wschodnie wybrzeże USA:
USA – Wschodnie Wybrzeże i Miami
Poza skalą
Nowy Jork skalą przerasta wszelkie wyobrażenie. To, że jakiś budynek zamyka pierzeję ulicy jako punkt orientacyjny, nie znaczy, że jest w zasięgu spaceru. Szerokość alei zaburza percepcję. Proporcje miasta są inne niż w znanych mi metropoliach. Myślałam, że Most Brookliński zaczyna się nad rzeką. Tymczasem żeby na niego wejść, trzeba cofnąć się około półtora kilometra od nadbrzeża. Podróż do Nowego Jorku to okazja do skonfrontowania się z wyobrażeniami o świcie i z tym, co uważamy za oczywiste. Wydawało mi się, że artyści współcześni mogą tu żyć we własnym świecie, w bańce. Zobaczyłam wystawy, które przeczą takiej tezie, świadcząc o społecznym zaangażowaniu twórców i ich zainteresowaniu codziennym życiem i problemami, jakie niesie. Opera trwająca sześć godzin według mnie musiałaby być wydarzeniem sezonu. Przedstawień krótszych wprawdzie, ale równie monumentalnych pod względem choćby choreografii jest tu kilka w tygodniu, w obrębie jednej instytucji. W folderze więcej miejsca niż opis sztuki zajmuje spis darczyńców i wielocyfrowe kwoty, jakie przeznaczają na utrzymanie opery. Dzięki temu Nowy Jork daje mieszkańcom wiele możliwości, z których skorzystać może także turysta.
Stolica popkultury
Miejsca, które znamy z filmów, seriali i piosenek, zazwyczaj już tak nie wyglądają. Podobno z całego miasta przedstawionego w „Taksówkarzu” przetrwała tylko jedna brama. Nie wiem, czy w Nowym Jorku jest stanowisko konserwatora zabytków, ale wiem, że można kupić powietrze nad istniejącym kościołem, by postawić tam wieżowiec. Zmienność, dynamizm jest tu wartością. Kevin, gdy został sam w Nowym Jorku, jeździł na łyżwach koło Rockefeller Center. Wątpię, czy dzisiejsi mieszkańcy o tym pamiętają, ale bawią się równie dobrze, jak on wówczas. Lodowisko w Bryant Park migało w tle w filmach okołoświątecznych. Takich, których tytułów ani fabuły nie pamięta się. Wyparł je nastrój, lubiany przez niektórych widzów. Ludzie kręcący piruety na łyżwach, niezrażeni dodatnią temperaturą, wyglądali jak złapani w kadrze takiego słodkiego filmu. Nie zwiedzam Nowego Jorku ani szlakiem „Śniadania u Tiffany’ego”, ani „Pogromców duchów”, ani żadnym innym, usiłuję napisać własny. Zaznaczam na mapie miejsca z piosenek. Jak Chelsea Hotel, gdzie miała miejsce pewna noc czy dzień z Janis Joplin, którą wspominał Leonard Cohen zaznaczając asekuracyjnie, że nie myśli o niej zbyt często. Frank Sinatra pobrzmiewa na przemian z Alicią Keys. Pewnie nie dogadaliby się w żadnych okolicznościach, a jednak – w tym mieście współbrzmią. Co krok spotyka mnie takie małe objawienie. Idę, zwiedzam i nagle uruchamia się skojarzenie, wspomnienie. Ktoś już tu był, to ujęcie wydaje się znajome, czy to nie tędy szedł ktoś inny, to musiało być tu. Mapę z zaznaczonymi punktami typu „must see” łatwo znaleźć w sieci albo na stoiskach z folderkami. Nie przyjechałam odhaczać, przyjechałam odkryć.
Historia w Nowym Jorku
Widziałam wieże World Trade Center walące się w czasie rzeczywistym, na ekranie telewizora z kineskopem. Wiele lat później prowadziłam zajęcia, na których dzieci dyplomatów miały za zadanie stworzyć obraz w stylu XIX-wiecznego akademizmu, przedstawiający wydarzenie z historii współczesnej. Każda z grup wybrała do zilustrowania zamach na WTC. Konsekwencje wydarzeń z 11.09.2001 są odczuwalne nadal w różnych miejscach na świecie, dlatego aranżacja tej szczególnej, zniszczonej przestrzeni była ambitnym zadaniem. Michael Arad i Peter Walker w swojej zwycięskiej koncepcji zaproponowali dwie ciche, pogrążone fontanny. Dno jest niewidoczne, znajduje się głęboko poniżej poziomu ulicy. Skojarzenie z nieskończonością jest nieuniknione. Na ich brzegach widnieją nazwiska ofiar, w tym strażaków i ratowników. . Niektórzy mówią, że wygląda jak przepaść, dla innych woda krążąc odradza się niczym feniks. Dobra sztuka pozwala na wielość interpretacji. Ten pomnik jest elegancki i dyskretny, a zarazem monumentalny. W okolicy Wall Street jest wiele najlepszych na świecie przykładów architektury współczesnej. Stacja metra World Trade Center Transportation Hub jeszcze nie pełni funkcji dworca. Metro na razie tu nie jeździ, zaczęto od budynku, tory będą używane później. Budynek wzbudził kontrowersje, na architekta Santiago Calatrava posypały się gromy, a burmistrz musiał tłumaczyć się z takiej rozrzutności. Nowojorczycy z pewnością mają bardziej wyrobiony gust ode mnie, bo gdy chodzę w takiej białej, czystej, krystalicznej, oryginalnej przestrzeni, stać mnie jedynie na zachwyt.
Patrząc z góry na miasto (i na inne miasta)
Atmosfera miasta nieskończonych możliwości zachęca, by patrzeć w górę i mierzyć wysoko. Wytrzymałość skał tworzących geologiczne podłoże wyspy Manhattan skłania do odważnych przedsięwzięć i wznoszenia drapaczy chmur. Cena działek odgrywa ważną rolę (nieważne, że Manhattan kupiono od Indian za symboliczną dziś kwotę), ale nie jest decydująca. Wieżowce powstawały, bo pozwalały na to warunki naturalne. Kolejne rekordy zaczynające się od „naj…” są przebijane jeden za drugim. Kiedyś podziw budziło koronkowe zwieńczenie biurowca Chrysler. Szybko przerósł go Empire State Building – popis techniki, szybkości i mechanizacji utrzymany w stylistyce art deco. Siedziba ONZ, prześmiewczo nazywana postawionym na sztorc pudełkiem zapałek, dzisiaj ginie w lesie innych gmachów. Stojąc przed Flatiron poddaję się złudzeniu i rośnie we mnie wiara w człowieka i jego możliwości. Sky is the limit, o czym świadczą tzw. jamniki – budynki o wydłużonych proporcjach, dziwnych nawet jak na standardy tego miasta. Wykorzystano w ich dorobek wielu naukowców z różnych dziedzin. Wytrzymałość nowoczesnych materiałów pozwala na utrzymanie ciężaru całości. Wahadło zamontowane na szczycie takiej wieży niweluje kołysanie, więc ludzie w wysoko położonych biurach nie doświadczają choroby morskiej. Dawne ograniczenia dziś są wyzwaniem. Nadal jesteśmy ludźmi i potrzebujemy przestrzeni, światła, powietrza, także w mieście. Nie znalazłam oferty sprzedaży dostępu do światła dziennego, ale to zapewne tylko kwestia ceny. Twórcy gmachu zwanego złośliwie Jenga Tower (kto zna tę grę w klocki, ten wie) zaprojektowali tarasy wystające poza kubaturę budynku. Roztacza się z nich spektakularny zapewne widok, ale z perspektywy ulicy wyglądają pokracznie. Tarasy na wysokich piętrach w całym mieście przyciągają podobno mniej turystów, niż kiedyś. Im wyżej, tym trudniej spojrzeć prosto w dół, więc świadomość bycia w chmurach, bycia ponad nie jest poparta wrażeniem. W zasięgu wzroku wieżowców jest tyle, że każdy zasłania widok na kolejne. Moim zdaniem jedyną wadą widoku z Empire State Building jest to, że nie widać stąd Empire State Building.
Miejsca znane z tego, że są znane
Stara piosenka „Byłem w Nowym Jorku” w wykonaniu Grzegorza Turnaua i wpisy popularnych w tej chwili blogerek modowych mają ze sobą zaskakująco wiele wspólnego. Każdy chce zobaczyć miejsca, które widział… każdy. Miejsca znane z tego, że są znane przyciągają rzesze ludzi, którzy nie mają pojęcia, co tam robią (poza zrobieniem selfie). Lista najlepszych łazienek jako tła do selfie w Nowym Jorku budzi zainteresowanie nie tylko tropicieli kuriozów. Na Dumbo albo na Times Square można spotkać jedynie innych turystów oraz kilka egzemplarzy Elmo z Ulicy Sezamkowej. Azjatki obmacujące statuę byka z Wall Street bawią się własnym zażenowaniem. Na influencerki wraz z towarzyszymi im kilkuosobowymi ekipami do zdjęć natykamy się na Moście Brooklińskim, w parku utworzonym na dawnych torach kolejki nadziemnej, w holu muzeum sztuki współczesnej. Z czasem powszednieją, przestajemy je zauważać. Ich zdjęcia trafiają do Internetu i budzą tęsknotę i marzenia na całym świecie podłączonym do sieci. Za ileś lat dzisiejsza nastolatka przyjedzie do Nowego Jorku i będzie szukać tego, co zrobiło na niej ważenie, gdy była młodziutka. Może to dlatego na Broadwayu spektakle grane od 30 sezonów nadal są opłacalne? Kilkadziesiąt lat na afiszu i na scenie jest miarą sukcesu teatru, ale nie wiem, jak świadczy o publiczności. W tym czasie zmieniła się, zapewne wielokrotnie, ekipa wykonawców – tancerzy, muzyków, chóru. Wątpię, by ludzie, którzy dziś oglądają show, widzieli scenę taką, jaka była w dniu premiery.
Własne ścieżki indywidualistów
Cokolwiek nas pasjonuje, w czasie wyjazdu do Nowego Jorku znajdziemy właśnie to, zapewne w najlepszym, światowym wydaniu. W Muzeum Historii Naturalnej oglądam totemy, które interesowały mnie kiedyś (chyba każdy przechodził etap fascynacji Indianami) i wampum dokładnie taki, o jakim niedawno czytałam. Ktoś inny zauważy tam gablotę o badaniach nad DNA neandertalczyka. Melomani znajdą się w trudnej sytuacji, bo większość koncertów odbywa się w podobnych porach, dlatego trzeba umieć wybierać. Zbiory sztuki dawnej w Metropolitan Museum of Art zasięgiem obejmują cały świat. W salach poświęconych sztuce Korei większość zwiedzających ma azjatyckie rysy twarzy, w sekcji kultury hinduskiej widzę głównie Hindusów. Tylko na wystawie Michała Anioła w nieprzebranym tłumie spotykam wszystkie typy urody, ale tam rysunki przykuwają moją uwagę bardziej, niż ludzie. Sztukę współczesną próbowano pokazywać i analizować w licznych placówkach, ale ta energia nie da się łatwo zamknąć w budynku ani w stabilnej formie plastycznej. Street art jest prawie wszechobecny, murale, rzeźby i instalacje to element przestrzeni. Potykam się o czerwony dywan, rozłożony z okazji nowojorskiego tygodnia mody. Nawet nie wiedziałam, że wypada akurat w tym czasie, zainteresowało mnie tyle innych spraw. Podobnie giełda, inwestycje, wielkie pieniądze są poza obszarem, który mnie zajmuje, ale gdybym chciała kupić niepublikowany dotąd rysunek znanego francuskiego malarza z XVIII wieku, najlepszą cenę obiektu o najgruntowniej sprawdzonym pochodzeniu można uzyskać właśnie w Nowym Jorku. Społecznicy, osoby, które rozpiera chęć działania, pasjonaci zmieniający świat, mają tu doskonałe możliwości działania, ale też ogromne pole do popisu. W Nowym Jorku krzyżują się ścieżki potrzebujących, darczyńców i osób, które zwyczajnie chcą pomagać. Siedziba amerykańskich skautek to wielopiętrowy wieżowiec, taki sam jak inne, ale należący do tutejszych harcerek. Tak samo wyglądają domy kultury albo miejsca najróżniejszych stowarzyszeń i organizacji. Tutaj ludzie zrzeszają się, złączeni wspólnym celem i aktywnością.
Ludzie to więcej, niż mieszkańcy
Nowojorczycy zasługują na osobne opracowanie, którego się zresztą doczekali. „Humans of New York” na początku było serią wpisów na fb. Rozrosło się w stronę internetową, blog, książkę i projekt społeczny. Brandon Stanton pytał przechodniów, czy może im zrobić zdjęcie. Rozmawiał z przypadkowymi osobami i swoje fotografie opisywał ich odpowiedzią na pytanie o ogólne sprawy, przemyśleniem o życiu. Teksty miały wymiar uniwersalny i przejmujący. Prawie sto lat wcześniej Writer O. Henry tworzył opowiadania o zwykłych ludziach, mieszkańcach tego miasta. „Ktoś rzucił stwierdzenie, że w Nowym Jorku znalazłoby się jedynie 400 osób wartych uwagi. Ale zjawił się ktoś mądrzejszy – urzędnik od spisu powszechnego – i jego szersza ocena ludzkich zainteresowań była bardziej istotna dla przedstawienia „historyjek” czterech milionów ludzi.” – tak rozpoczyna się jeden z jego utworów. Mieszkańcy Nowego Jorku to obywatele, pasażerowie, przechodnie, ale także publiczność (wymagająca!) i jedyna w swoim rodzaju społeczność.
Smakosze i kucharze
W domach Nowojorczycy porozumiewają się, używając w sumie około 800 języków. Prawdopodobnie przygotowują obiady w 800 różnych stylach. W Nowym Jorku można skosztować lokalnej kuchni z dowolnego miejsca na świecie, codziennie innej. Imigranci tęsknili za smakiem ze swojego regionu, jednocześnie próbując nowych smaków. Z czasem smakosze zaczęli przyciągać najlepszych szefów kuchni. Tanie knajpki z kuchnią uliczną i wykwintne restauracje rekomendowane przez Michelin dzieli nieraz niewielki dystans. Warto dać się ponieść zapachowi albo modzie, a może zdać się na los i spróbować dania o niewymawialnej nazwie w lokalu, którego wystrój luźno nawiązuje do ojczyzny pradziadka właściciela. Wtedy wizyta w Nowym Jorku może być preludium i inspiracją do kolejnej podróży.
Dla zainteresowanych, dla tych, którzy wiedzą, czego szukają, Nowy Jork może stać się realizacją marzenia. Tym czymś może być także nieuchwytna „atmosfera wielkiego miasta i centrum świata”. Nowy Jork nie jest stolicą USA, nie jest nawet stolicą stanu Nowy Jork. Ze wszystkich nazw, pod jakimi znane jest to miasto, Empire City wydaje mi się najtrafniejszą.