Zainspiruj się i przeczytaj o podróży swoich marzeń na blogu
Varanasi – święte miasto, święta rzeka, święte krowy
Varanasi to święte miasto, duchowa stolica Indii, prawdopodobnie każdy z Was o nim kiedyś słyszał. Położone jest we wschodniej części stanu Uttar Pradesh na północy kraju nad brzegami Gangesu. Swoją nazwę zawdzięcza dwóm rzekom – Varuna i Assi, które wyznaczają granice starego miasta. Wśród lokalsów znany także jako Benares. Legenda głosi, że miasto założył sam bóg Shiva, a według naukowców ma już około 4 tysiące lat. Dla wyznawców hinduizmu jest to miejsce szczególnie ważne. Wierzą, że kąpiel w Gangesie zmywa z nich grzechy, a śmierć w Varanasi oznacza ostateczne wyzwolenie z koła Sansary, czyli z wędrówki duszy przez kolejne wcielenia.
Moja przygoda w Varanasi trwała 4 dni. Dotarłam w środku nocy, ale kilka godzin później byłam już gotowa na mój pierwszy wschód słońca nad Gangesem. Było warto! Kiedy miasto budzi się do życia najbardziej czuć tę mistyczną atmosferę i powiew tysięcy lat historii. Siedząc na małym murku spokojnie wpatrywałam się w niemal nieruchomą taflę świętej rzeki i płonącą kulę rosnącą nad horyzontem. Zatapiając się w tak podniosłej chwili nagle usłyszałam…sz sz sz, ktoś przyszedł umyć zęby! Zaśmiałam się w duchu i zeszłam na ziemię, w końcu tutaj święta rzeka nie znaczy nietykalna – bynajmniej! Chwilę później wsiadłam na łódkę i ruszyłam w mój pierwszy rejs.
Kamienne ghaty w Waranasi
Ganges to nieodłączna część życia każdego mieszkańca Varanasi. Do rzeki prowadzą słynne ghaty, czyli schody, którymi można zejść bezpośrednio do wody. Jest ich tam 87, każdy ma swoją nazwę i historię. Płynąc po rzece mogłam zobaczyć jak ludzie przychodzą tam prać swoje ubrania, myć się, odprawiać rytuały, pracować, bawić się czy żegnać zmarłych. Na prawdę jest tam tak jak w opowieściach! Mimo tego, że żyje tam 4 razy więcej ludzi niż w Krakowie, na ghatach raczej nie zastałam tłoku. Jedno miejsce gdzie faktycznie zawsze jest dużo ludzi to Dashashwamedh Ghat, tak zwany main (główny) ghat.
Święta rzeka – Ganges
Najciekawszą cześć miasta stanowi właśnie słynny brzeg Gangesu. Codziennie przed wschodem i po zachodzie słońca nad brzegiem obywają się ceremonie aarti, czyli rytuały, modlitwy i dziękczynienia skierowane do Rzeki Matki, Shivy i innych bogów. Wieczorna ceremonia odbywa się przy Dashashwamedh Ghat i przyciąga setki uczestników. Aarti to feeria barw i zapachów – siedmiu mężczyzn wykonuje serię ruchów skierowaną na 4 strony świata używając do tego rekwizytów takich jak wielkie świece, kadzidła i płatki kwiatów, dzwoniąc przy tym dzwonkami i śpiewając mantry. Widzowie VIP siedzą w pierwszych rzędach, inni na łódkach, jeszcze inni nieco dalej na schodach. I tak codziennie od niepamiętnych czasów.
Waranasi – chaotyczne centrum miasta
Oprócz ghatów Varanasi to także duże, 4 milionowe miasto. Wychodząc po schodach w górę i opuszczając mistyczną atmosferę rzeki, nagle stajemy się częścią jakoś dziwnie zorganizowanego chaosu. Jest głośno i tłoczno, samochody, riksze, motory, ludzie, krowy, kozy i małpy tworzą jeden nieustannie poruszający się, wibrujący byt. Mniej więcej w środku starego miasta, zaraz ponad głównym ghatem, labirynt uliczek wciąga i zaprasza, aby się w nim zgubić. Ja bardzo polecam dać się wciągnąć, na chwilę pozbyć się mapy czy GPS i po prostu iść przed siebie. Pewnego dnia dałam się ponieść instynktowi i skręcając raz w lewo, raz w prawo, odkrywałam tajemnicze zakamarki. Wąskie uliczki pełne są sklepików, świątyń, mieszkań, jedzenia, pamiątek, właściwie to pełne są wszystkiego. Ci bardziej zorientowani kupią tam narzędzia i kosmetyki, talerze i ubrania, przyprawy i książki, czego tylko potrzeba. Czasem drogę zastawi krowa i trzeba wtedy ładnie poprosić, żeby się przesunęła, co zwykle robi. Uwaga na krowie placki bo są dosłownie wszędzie 😉
Świątynie w Waranasi
Gdzieś pomiędzy tym wszystkim stoi Shri Kashi Vishwanath, jedna z najważniejszych świątyń hinduizmu, dedykowana bogu Shivie. Ponoć odwiedza ją około 3 tysiące ludzi dziennie, przez co wizyta przypomina bardziej stanie w długiej kolejce, w której każdy chce się przecisnąć bliżej, niż jakieś podniosłe doświadczenie. Ja jednak znalazłam tam chwilkę dla siebie, kiedy odeszłam od głównego miejsca zainteresowania do mniejszej „kapliczki”. Tam jakiś Pan wytłumaczył mi, że powinnam teraz wziąć kubeczek mleka i powoli wylać na lingam (reprezentacja boga Shivy, często w połączeniu z yoni, symbolem żeńskiej energii bogini Shakti) wypowiadając przy tym słowa Ohm Namah Shivaya, co też z jego pomocą uczyniłam. Muszę przyznać, że było to bardzo intensywne doświadczenie, które szczególnie zapadło mi w pamięć. Takie muśnięcie tej głębokiej wiary, która unosi się w powietrzu wszędzie dookoła.
Inna ciekawa historia, która mnie spotkała to wizyta u pewnego wesołego Baby. Mianem baba określa się zwykle guru, nauczyciela, duchowego przewodnika lub po prostu starszego pana czy dziadka/ojca. Starszych panów ubranych na pomarańczowo jest w Varanasi bez liku. Dużo z nich skupia się głównie na zbieraniu drobnych od turystów i właściwie nic poza tym. Ten Baba wydał się jednak inny, taki prawdziwy. Zaprosił mnie i Gargi z Bombaju, którą poznałam w hostelu, do swojego skromnego mieszkania, które dzieli z pewną Niemką, która przyjechała do niego na nauki. Baba jest zawsze uśmiechnięty, w naszych rozmowach przemycał dyskretnie swoją filozofię, opowiadał o swoich gościach i pokazał nam album pełen radosnych zdjęć z przeszłości. Zrobił nam też krótką lekcję gotowania, po czym zjedliśmy razem pyszny dal z plackami roti i ryżem. Na koniec polecił nam parę pozycji z jogi, które warto praktykować, gdy ma się problemy z kręgosłupem. Bardzo lubię takie niespodziewane spotkania.
Kuchnia indyjska. Co warto spróbować będąc na wycieczce w Indiach?
Będąc w Indiach nie można zapominać o jedzeniu! Mi najbardziej zapadł w pamięć chai masala sprzedawany na ghatach i dosa z mobilnego wózka przy drodze. Chai masala to herbata z dodatkiem dużej ilości mleka, cukru i przypraw. W Varanasi dostać je można niemal na każdym kroku, sprzedawane po kilka rupii w malutkich papierowych kubeczkach. Nadają się idealnie na chłodny poranek i wschód słońca, albo po prostu, aby na chwilkę usiąść i podumać. Dosa to coś w rodzaju naleśnika z nadzieniem, złożonego na przykład w kształt trójkąta – danie oryginalnie pochodzące z południa Indii. Najlepsze dosa w Varanasi zjadłam podczas spaceru do świątyni położonej kawałek wgłąb miasta, w pewnym, zupełnie przypadkowym miejscu przy drodze. Stał tam drewniany wózek, na którym zmieściło się wszystko potrzebne do przyrządzania kilku potraw. Wielkie gary z masalą, sambarem i świeżymi idli, metalowe miseczki na chutney’e, talerze, przyprawy i płyta do smażenia dosa. W parę minut uliczny kucharz wyczarował mi pyszny lunch, który zjadłam rękami, na stojąco, opierając talerz na garnku z sambarem i rozmawiając z Panem o historii Europy…takie rzeczy tylko w Indiach 🙂
O Varanasi można by pisać bez końca, jest to miasto, w którym każdy może stworzyć swoją wyjątkową historię. Dla jednych będzie to pełne mistycyzmu przeżycie, zetknięcie z głęboką, orientalną duchowością, wycieczka do ashramu lub na kurs jogi i medytacji, inni zachwycą się historią i kulturą, odwiedzą jeden z największych uniwersytetów w Azji lub odbędą kurs gry na sitarze, jeszcze ktoś przeżyje zderzenie z Indiami w pełnym wydaniu, z chaosem, brudem i biedą, z płonącymi na oczach gapiów ciałami zmarłych, z drogami, na których królują klaksony i krowy… dla mnie było tam wszystkiego po trochę, chętnie wróciłabym do Varanasi na dłużej, żeby odkryć jeszcze więcej jego tajemnic. Namaste!