Podróż na Sri Lankę: nocą wśród setek Lankijczyków

Zainspiruj się i przeczytaj o podróży swoich marzeń na blogu

Podróż na Sri Lankę: nocą wśród setek Lankijczyków

Podróże otwierają nas na nowe wyzwania, na otoczenie, postrzeganie ludzi, kształtują nasze charaktery, są inspirujące i dają mnóstwo satysfakcji. Ktoś kiedyś powiedział, że podróże są jedyną rzeczą, na którą wydając pieniądze, stajemy się bogatsi. Zgadzam się z tym zdaniem w stu procentach! Na nic nie wydaję pieniędzy tak łatwo jak na zakup biletu lotniczego do kolejnego egzotycznego kraju…

Pierwszym takim miejscem, o którym pomyślałam jest Sri Lanka, gdzie wybrałam się kilka lat temu z moim mężem Piotrkiem. Nazywana Perłą Indii, ma to coś, co powoduje, że chciałabym tam wrócić i to jeszcze nie raz! Każdy znajdzie tu coś dla siebie – piękną przyrodę, zwierzęta, rajskie bezludne plaże, uśmiechniętych ludzi, niesamowitą kulturę i najostrzejsze jedzenie na świecie.

Naszą przygodę z Cejlonem rozpoczęliśmy, jak chyba większość podróżujących do tego kraju, od Kolombo – miasta, które zapewne niegdyś robiło ogromne wrażenie. Obecnie pozostałości czasów kolonialnych, głównie dworce, porty, siedziby władz, dają nam tylko małe wyobrażenie tego, jak Kolombo mogło wyglądać w dawnych czasach. W trakcie dwutygodniowej podróży po Sri Lance odwiedziliśmy Kandy, holenderskie Galle, urokliwe wzgórza Ella oraz kilka parków narodowych. Spędziliśmy również trochę czasu na południu wyspy, w plażowych miejscowościach – Mirissa i Tangalle. Jednak jednogłośnie stwierdziliśmy, że absolutnym hitem tego wyjazdu była wspinaczka na jeden z najwyższych szczytów na Cejlonie, Adam’s Peak, który znajduje się w samym sercu wyspy.

Jezus, Budda i Śiwa

Ta święta góra Lankijczyków jest celem licznych pielgrzymek. Istnieje wiele legend dotyczących tego miejsca, które zmieniają się w zależności od tego, kto je opowiada. Góra Adama jest bowiem ważna nie tylko dla buddystów, ale również dla wyznawców islamu, hinduizmu czy chrześcijaństwa. Najbliższa nam będzie legenda o tym, że odcisk stopy na samym szczycie pozostawił Jezus, schodząc tamtędy z nieba. Jeżeli jesteście wyznawcami buddyzmu lub hinduizmu, w miejsce Jezusa wstawcie odpowiednio Buddę lub Śiwę.

Sri

Po pobycie w kulturalnej stolicy Sri Lanki, Kandy i kilku dniach szwendania się po plantacjach herbaty, oglądania zwierząt, obserwowania rybaków w okolicach Galle postanowiliśmy zrobić coś szalonego, coś spontanicznego, coś, co pozwoli nam dotknąć prawdziwej Sri Lanki, poznać jej mieszkańców, ich codzienność i zwyczaje. A co najważniejsze – zrobić to wszystko z dala od turystów!

Dzikie tłumy tam, gdzie się ich nie spodziewaliśmy

Stwierdziliśmy, że wspinaczka na wznoszący się na wysokość ponad 2000 m n.p.m. szczyt w towarzystwie kliku lokalsów i ewentualnie dodatkowych towarzyszy w postaci jaszczurek, to super pomysł. Niewiele myśląc spakowaliśmy plecaki  i wskoczyliśmy do pierwszego autobusu odjeżdżającego w kierunku naszego wymarzonego celu.

Trasę, która wiodła splątanymi serpentynami i kierowcę, który chciał nas doprowadzić do zawału, nie zapomnę nigdy. Podobnie jak niesamowitych widoków, które roztaczały się z okien tego zdezelowanego pojazdu i uśmiechu podróżujących z nami, niesamowicie miłych Lankijczyków, dla których byliśmy ogromną atrakcją.

Jakie było nasze zdziwienie, gdy około dziesięciu kilometrów przed miejscowością Dalhousie, stanowiącą bazę wypadową na szczyt, na poboczu drogi, z jednej i drugiej strony, zobaczyliśmy wielkie autobusy, vany i samochody osobowe. Przed nimi ludzie jedzący posiłki, myjący się i odpoczywający. O co chodzi?! Czyżby klientela dużych biur podróży typu Neckermann już tu dotarła?

Na miejscu było jeszcze gorzej – wszędzie samochody, wszędzie tłumy ludzi! Ogólne zamieszanie i hałas. Jedno nam się nie zgadzało, a mianowicie to, że wśród tych dzikich tłumów nie było żadnych Niemców, Amerykanów i innych turystów. Zaczęliśmy się rozpytywać o jakiś nocleg lub miejsce, gdzie moglibyśmy zostawić bagaże na czas naszej nocnej wspinaczki. Nie było to łatwe, bo baza noclegowa Dalhousie nie należała do najbardziej rozwiniętych.

Przyjazny Lankijczyk przychodzi nam na ratunek

Poznany na miejscu Amal, popukał się w czoło i poinformował nas, że chyba zwariowaliśmy, gdyż na dzisiejszą noc przypada największe święto i około 300 tysięcy  Lankijczyków planuje wejść na szczyt góry! Dzięki oświeceniu przez Amala dowiedzieliśmy się, że raz w roku, w okresie od grudnia do maja, Lankijczycy wszystkich wyznań odbywają pielgrzymkę, w czasie której składają cześć odciskowi stopy Buddy, Śiwy, Jezusa – zależnie od tego, jaką religię się wyznaje. No i to właśnie my trafiliśmy na najważniejszy dzień w tym okresie!

Na szczęście Amal wynajął nam mały pokoik w swoim domu, gdzie postanowiliśmy odpocząć przed czekającą nas wspinaczką. Samo miasteczko było biedne, małe i brudne. A widok na oświetlony szczyt i prawie pięć tysięcy schodów (podobno), które prowadziły do świątyni, wprost zapierał dech w piersiach! W trakcie obiadu w lokalnej knajpce poznaliśmy przewodnika, który za niewielką opłatą zaoferował nam pomoc przy wejściu na szczyt nieutartymi, znanymi mu szlakami.

Pielgrzymka na Adam’s Peak

O godzinie 2:00 w nocy wraz z trzystutysięcznym tłumem wyruszyliśmy schodami w górę, w około 3-godzinny trekking. To, co na początku wyglądało na łatwy, kilkugodzinny spacer kamiennymi schodami okazało się walką o najmniejszy  kawałek wolnego miejsca na zwężających się schodach.

Przejście pierwsze kilometra wraz z całym tym tłumem nie było łatwe – omijanie leżących na ziemi, odpoczywających staruszków i krzyczących dzieci oraz zatrzymywanie się co chwilę, by złapać oddech czy napić się wody w jednej z kilka knajpek zlokalizowanych na naszej trasie…

Postanowiliśmy odpuścić tego typu atrakcje i wejść w dżunglę, aby równolegle do wyznaczonej trasy wspinać się na szczyt. Ślizgając się po błocie, w moich pięknych białych trampkach, które już nie były białe i piękne, łapiąc się gałęzi, by nie spaść w dół! Praktycznie przy samym szczycie musieliśmy iść od zewnętrznej strony barierki ochronnej przy schodach nad samą przepaścią (z czego zdaliśmy sobie sprawę później, w trakcie schodzenia, gdy było już jasno!).  Na szczęście około godziny 6:00 nad ranem dotarliśmy na miejsce!

Dziki tłum napierający na świątynie Sri Pada, w której znajduje się legendarny odcisk stopy, płaczące dzieci, ścisk – wszystko to warte było potu i moich białych trampek. Najwspanialsze okazało się jednak podziwianie wschodu słońca i widoków, jakie roztaczały się z Góry Adama w tej pamiętnej chwili.

Jak się jednak okazało, nie widoki i odcisk stopy są tu największą atrakcją! Nasz przewodnik powiedział nam o ciekawym zjawisku, który ma miejsce o wschodzie słońca, kiedy to idealnie trójkątny czubek góry rzuca cień na chmury unoszące się poniżej szczytu. Nam niestety nie udało się zaobserwować tego fenomenu.  Może następnym razem…

Spełnione marzenie o przygodzie, o poznaniu prawdziwej Sri Lanki, jej życzliwych mieszkańców, choć w nadmiarze, spowodowało że staliśmy się o wiele bogatsi w nowe znajomości, nowe doznania, nowe wspomnienia.

O wiele zamożniejsi rozpoczęliśmy wędrówkę w dół.

Asia

Asia

Zakochana w podróżach, samochodach i kawie :)

!
Ta strona używa plików cookies.