Szok kulturowy – jak się przygotować

Zainspiruj się i przeczytaj o podróży swoich marzeń na blogu

Szok kulturowy – jak się przygotować

Hinduska recepcjonistka składa dłonie jak do modlitwy na wysokości piersi  i uśmiecha się szeroko. Taj patrzy ze złością, gdy potarmosiliśmy przyjacielskim gestem czuprynę jego kilkuletniego dziecka. W Bhutanie mnich potrącony przypadkiem przez kobietę wygląda na mocno zaskoczonego. Będzie musiał przejść rytualne oczyszczenie, ale my jesteśmy w danym miejscu tylko chwilę, nie zdając sobie sprawy z tego, jak niezręcznie zachowaliśmy się wobec jego mieszkańców. To, co dla nas oczywiste, grzeczne czy miłe, gdzie indziej może zostać odebrane jako bezczelne, pretensjonalne lub mało wyrafinowane.  Jeśli nie chcemy zachować się lub zostać potraktowani nieuprzejmie, musimy nauczyć się podstawowych zasada panujących w miejscach, jakie mijamy na trasie naszej wymarzonej podróży. Często kilka słów w lokalnym języku rozwiązuje wiele skomplikowanych problemów. Uśmiech wydaje się uniwersalnym kluczem do serc pod każdą szerokością geograficzną. Te proste sposoby skuteczne są w pierwszym kontakcie. Jednak, im lepiej poznajemy odmienną kulturę, tym więcej jej aspektów może nas dziwić, zaskakiwać i szokować.

Szok kulturowy to zjawisko znane nie tylko socjologom i antropologom kultury. Każdy, kto dłużej był w obcym kraju, zauważał, że cudzoziemcy mają swoje zasady czy zwyczaje, do których nie byliśmy przyzwyczajeni. Często  tej obserwacji  towarzyszy presja, by zachowywać się tak, jak oni, nawet bez zrozumienia przyczyn takiego postępowania. Każda decyzja wymaga dwukrotnego zastanowienia się – co ja chcę zrobić, a co zrobiłby obcokrajowiec na moim miejscu? Później pojawia się tęsknota za tym, co znane. Trzeba liczyć się z zagubieniem, niepokojem, nawet przygnębieniem. Niektórzy reagują na to wrogością. Inni mają wrażenie, że te pierwsze objawy szoku kulturowego nigdy nie miną.

Na szczęście szok kulturowy, mimo że jest trudnym doświadczeniem, ma przebieg fazowy. Najpierw trwa „miesiąc miodowy” – czas zachwytu, oczarowania, zaciekawienia. To wtedy najczęściej popełniamy różne gafy, a oczekiwania wobec nowej kultury są niebotyczne. Później, im więcej obserwujemy, tym bardziej jesteśmy zdezorientowani. Można poczuć się niepewnie czy wręcz odrzuconym. Zauważamy swoją inność i konfrontujemy ją z innością spotykanych ludzi. Po tej fazie następuje próba adaptacji, czasem podszyta rozczarowaniem czy wręcz wrogością. Strach przed zmianą, złość na trudności adaptacyjne towarzyszą idealizowaniu własnej kultury. W tym miejscu warto wspomnieć o języku  – zazwyczaj w tej fazie nowy język jest już dobrze znany, ale wciąż okazuje się niewystarczający, co owocuje frustracją. Następnie jest miejsce na przyzwyczajenie i stan równowagi. Pomagają w tym nowe relacje i zdobyte w poprzednich fazach umiejętności.

Jak radzić sobie z szokiem kulturowym?

Na szok nie sposób się przygotować. Przy zachowaniu otwartości, poznawaniu nowych ludzi, szczerym zadawaniu im pytań o kulturę powinno być łatwiej przejść przez wszystkie fazy. Warto wstrzymać się z oceną każdego dyskusyjnego zachowania, jakie obserwujemy. Rozumieć, poznawać zamiast ferować wyroki, to trudna sztuka. Oczywiście, im więcej wiemy o ludziach, tym łatwiej nam z nimi funkcjonować. Kultura to nie tylko poważne, encyklopedyczne informacje, ale też kuchnia, popularne filmy czy piosenki, jakie słychać w lokalnym radiu. Warto też pozwolić sobie na popełnianie błędów. Tylko z takim podejściem możemy poczuć się naturalnie w nowym środowisku i wkroczyć w nie wciąż pozostając sobą.

Możemy usiłować minimalizować szok kulturowy, ale nie sposób się przed nim uchronić. Pierwszym przykładem jest kuchnia. Jedzenie w innych krajach może być niesamowitym doświadczeniem. Jednocześnie da się spędzić całe wakacje poszukując tylko tych restauracji, gdzie serwowane są pizza i makarony. Jednak daleko od domu nawet znane potrawy smakują zupełnie inaczej. Sensem lokalnego jedzenia jest stosowanie dostępnych i dzięki temu najświeższych składników. W Peru popularnością cieszy się pieczona na rożnie świnka morska. Kształt tej potrawy budzi emocje. Je się ją tak, jak u nas kiełbaskę z ogniska. Z pewnością nigdzie indziej na świecie nie da się skosztować takiego rarytasu. Jeśli w czasie wakacji w Peru chcemy spróbować czegoś lokalnego, czego nie ma u nas, a jednocześnie nie jest to tak ekstremalne jak gryzoń nabity na patyk, warto sięgnąć po… banany! Owoce najlepiej smakują w swojej ojczyźnie. Banany dzielą się na wiele gatunków, wśród których ten, który znamy, wcale nie jest najlepszy. Krótsze, czerwone, wprost rozpływają się w ustach. W Peru po prostu trzeba spróbować platano al horno, czyli inaczej platano maduro. Pieczone banany to przepyszny deser. Grzechem byłoby się nie skusić.

Na azjatyckich ulicach będziecie widzieć sprzedawców melonów, arbuzów, kokosów. Jeśli obawiacie się pasożytów czy zarazków, zapewne będziecie chcieli próbować tych rarytasów dopiero u swoich gospodarzy. Jeśli będzie spać w homestay’u czy gospodarstwie, czyli u rodziny, możecie liczyć się z gorącym przyjęciem. Może się zdarzyć w czasie kolacji w Indonezji, że pan domu postawi przed Wami wielką porcję dania głównego, czy to pieczeni, czy warzywnego gulaszu. Nie chcąc czynić mu afrontu, posilicie się do syta. Może się później okazać, że to była porcja dla całej rodziny, nie tylko dla Was, ale gospodarze Was o tym nie uprzedzili! Gospodarze będą chcieli podzielić się wszystkim, co mają. W Gruzji, jeśli pochwalicie jakiś element wyposażenia, dzbanuszek, obrazek na ścianie, gospodarz może Wam go podarować nawet, jeśli to jest cenna pamiątka rodzinna. Tego wymaga ich wychowanie. Propozycja z pewnością jest szczera i wynika z uprzejmości, ale i uprzejmość wymaga, by odmówić. Czasami przyjezdni nieświadomie nadużywają gościnności. To, że ktoś nam of ofiaruje, nie znaczy, że powinniśmy to wziąć. Zawsze najlepszym rozwiązaniem jest umiar.

W krajach rozwijających się możemy z trudem przyjąć spotkanie z biedą, ale kraje rozwinięte też potrafią zaskoczyć. Będąc w Singapurze możemy być zdziwieni sprawami tak, zdawałoby się, oczywistymi, jak czystość czy praworządność. Powstają już nawet dowcipy o tym, że nie można żuć gumy innej niż przepisana przez lekarza, antynikotynowa. Śmiecenie karane jest chłostą. Turystów zasady tego miejsca obowiązują tak samo, jak obywateli. Co najbardziej zastanawia Polaków, to pewne posłuszeństwo, czy pokora, z jaką mieszkańcy podchodzą do surowych zasad. Żadnego buntu, pełne zaufanie, że tak jest dobrze, słusznie i porządnie. Dla Singapurczyków to nawet nie jest ciekawy temat rozmów, tak jest i już. W Singapurze to, co budzi niekłamny zachwyt, to architektura współczesna. Nawet, jeśli w Polsce ktoś odnosi się sceptycznie do szklanych ścian i wygiętych form, gdy widzi realizacje na światowym poziomie nie może ich nie docenić. Obcowanie z pięknem w takiej postaci uruchamia pokłady wrażliwości, o które byśmy siebie nie podejrzewali. To też jest wyraz bogactwa danego kraju, bogactwa pozbawionego znanej nam z własnego podwórka ostentacji. To właśnie zastanawia: że da się wyrazić to samo w zupełnie inny sposób.

Na tle krajów rozwiniętych wyróżnia się Japonia. Można znać ze słyszenia tamtejszy etos pracy, a jednak widok doktorantów śpiących na parapetach okiennych budynków uniwersyteckich zastanawia. Dla Japończyka przejście na emeryturę jest chyba najtrudniejszym życiowym doświadczeniem. „Musisz być bardzo zmęczony”, zdanie, które można usłyszeć nieraz, to w ich uszach najpiękniejszy komplement, bo świadczący o włożonym wysiłku, o ciężkiej pracy. Cudzoziemcy uważają, że Japończycy nie mówią tego, co myślą. To nie do końca prawda: Japończycy myślą w ten sposób. Uważają, że praca jest ważniejsza niż talent, wysiłek przekłada się na efekty, żaden sukces nie przychodzi bez trudności. Co więcej, osoba pracowita jest wyżej ceniona niż uzdolniona. Może to dlatego ci studenci nie wracają na noc do domów, bo chcą pokazać, że umieją sprostać pokładanym w nich nadziejom? Naukowe Noble co kilka lat przypadają w udziale Japonii, może więc coś w tym jest.

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda na wysepkach Ameryki Środkowej. Jeśli chcielibyście kupić karaibską, bezludną wysepkę, to warto się pospieszyć, zostały już same ostatki. Właściciele tych rajskich skrawków bywają na nich tylko kilka tygodni w roku. Przez resztę czasu wyspę zamieszkuje dozorca – tubylec. Są i inne wysepki, wielkości boiska czy stadionu. Na nich toczy się życie… to za dużo powiedziane. Na nich mieszkają ludzie, których życie upływa bez pragnień. Trudno to sobie wyobrazić, trudno to opisać, trzeba tego doświadczyć. Ludzie, którzy autentycznie siedzą nad morzem, patrzą w dal, rozmawiają albo i nie, i tak przez cały czas. Co jakiś czas przypływa łódka ze sprawunkami, poza tym nic się nie dzieje. Tutaj słowo „nic” nabiera nowego znaczenia. To stopień wyższy od luzu, odpoczynku, relaksu. Tu okazuje się, że można być szczęśliwym nie mając nic – nawet pragnień.

Totalny luz na wysepkach kontrastuje ze zgiełkiem wielkich miast. Nieprzyzwyczajeni do niego niedzielni kierowcy mogą w Wietnamie poczuć się jak dziecko we mgle. Po kilku skrzyżowaniach już wiadomo, skąd wzięło się powiedzenie „ale Sajgon”! Jedyny sposób, by poradzić sobie na azjatyckiej ulic,y to dostosować się do braku zasad. Tak więc można jechać, dopóki nie przerywa się sznura jadących pojazdów. Pierwszeństwo ma najodważniejszy, który pierwszy się wepchnie.  Na rondzie skutery mogą jechać pod prąd. Klakson to podstawowy sposób komunikacji na drodze. Piesi są pozbawieni jakichkolwiek przywilejów. Jednocześnie kierowcy nauczeni jazdy w takich warunkach, zaskakująco dobrze panują nad pojazdami i rzadko doprowadzają do kolizji. Jak widać, nawet do braku reguł można przywyknąć.

Tym, co budzi ogromne emocje, nie tylko w podróży, jest seksualność. Niechlubne miano stolicy turystyki seksualnej przypada oczywiście Tajlandii. Wieczorami można tam spotkać lady – boyów, albo dość ostentacyjnie wybierane postaci, podkreślające strojem swoje walory. Co drugi lokal reklamuje różowym neonem tzw. „ping – pong show”. To przedstawienie zdecydowanie nie jest dla każdego. Tajki na scenie popisują się siłą wytrenowanych mięśni pochwy. Jeśli zostaniemy dłużej, możemy trafić też na „fuck show”, czyli, w skrócie, porno na żywo. Podaż jest odpowiedzią na popyt. Wszystko to dzieje się według zachcianek, pragnień czy fanaberii turystów.

Szokują nie tylko zachowania dyskusyjne moralnie. Indonezja jest krajem muzułmańskim, tymczasem na Bali mieszkańcy wyznają hinduizm. Ta odmiana tej religii jest specyficzna, wyjątkowa, lokalna. To zasymilowane różne religie w jedną całość, która nie przypomina żadnego ze swoich źródeł. Miejscami wydaje się, że to jak buddyzm. Chwilami na myśl przywodzi dawne, wymarłe religie animistyczne. Jednocześnie charakterystyczna dla hinduizmu wiara w reinkarnację nie jest tu szczególnie silna. Gdy mieszkając w domu szamana w Bangli towarzyszymy mu w składaniu kwiatów w ofierze, czujemy przejmujący mistycyzm i zgodę z naturą zarazem. Zaskakuje, jak bardzo ludzie wyznający różne religie mogą łączyć się w pryncypiach i zgadzać się, że tak naprawdę wszyscy zmierzamy w tym samym kierunku. Lekcja tolerancji w praktyce.

Tymczasem w Chinach tolerancja to trudne słowo. My przybywając do Państwa Środka zżymamy się – kara śmierci, więziony laureat pokojowej nagrody Nobla, prześladowany inny noblista (z dziedziny literatury). Najbardziej denerwuje to, co dotyczy nas bezpośrednio, czyli na przykład cenzura w Internecie. Używanie wifi w chińskim hotelu może być doświadczeniem krańcowym. Żadna gazeta chińska nie wydrukuje żadnego linku do żadnej strony – dlatego, że treść tej strony może zostać zmieniona na nieprawomyślną. Do tego polityka historyczna, tematy, które są po prostu przemilczane. Chińczycy nie chcą o tym rozmawiać. Nie tylko dlatego, że chcą unikać nieporozumień. Mają pełne prawo obawiać się inwigilacji i donosów. Z drugiej strony pamiętajmy, że Chińczycy nigdy w dziejach nie mieli tyle swobód, ile mają teraz. Musimy o tym pamiętać, gdy przeglądamy angielskie wydania lokalnych gazet i kręcimy głową z niedowierzaniem.

Chiny cieszą się złą sławą także ze względu na smog. Mówiąc o zanieczyszczeniu powietrza, trzeba wspomnieć o Dżungli Amazońskiej. My, którzy w podstawówkach pisaliśmy referaty o dziurze ozonowej i efekcie cieplarnianym,  z zaskoczeniem przyjmujemy to, co możemy zobaczyć w Brazylii. Karczowanie lasów pod uprawy to niezmiernie przykry widok, ale to rozmowy z mieszkańcami mogą nas wprawić w osłupienie. To, co my nazywamy świadomością ekologiczną, w centrum zielonych płuc Ziemi jest na zaskakująco niskim poziomie. Dzięki turystyce podejście powoli się zmienia. Mieszkańcy widząc zainteresowanie sami zaczynają chronić te tereny. Dla Brazylijczyków Amazonia jest powszednia, to oczywistość, dlatego nie do końca rozumieją nasze zachwyty. Warto tu zauważyć, że gdy do Polski przyjeżdżają wycieczki angielskich ornitologów amatorów podglądać ptaki nad bagnami nad Biebrzą, spotykają się co najwyżej z pobłażliwym uśmiechem.

Tak, w Polsce też niejeden cudzoziemiec doświadcza niespodzianek. Powszechne jest zdziwienie w sklepie, gdzie pani zawsze prosi o drobne, a wydając resztę mówi, że będzie winna grosika. Wielu turystów z zaskoczeniem ogląda się za zakonnicą. Widok zakonnicy w pełnym habicie i welonie, na ulicy, w centrum miasta, w środku dnia, nie jest dla cudzoziemców powszechny. Pewien Rosjanin wyjaśniał swoim znajomym, dlaczego w styczniu nasze ulice pełne są bilbordów zachęcających do dobroczynności – chodzi o kampanię 1% podatku. Jeszcze jedna niespodzianka to woda święcona w kościele. Wiele osób nie pojmuje, że kilkuset ludzi, jeden po drugim, bez obrzydzenia, wkłada rękę do tej samej wody. Szokuje nasza kuchnia, Terry Pratchett nie mógł zrozumieć, że podano mu potrawę składającą się z samego tłuszczu (chodziło o smalec). Niejeden mężczyzna będzie przerażony, gdy starsza kobieta poda mu rękę do pocałunku. Całowanie w rękę poza polskimi granicami uchodzi za zwyczaj wręcz barbarzyński.

Podróżując przeżyjemy wiele pozytywnych zaskoczeń. Szkoda, że serdeczność, otwartość i to, że zawsze znajdzie się ktoś gotowy nam pomóc, wciąż nie jest standardem i ciągle nas dziwi. Czytając o innych krajach przed wyjazdem warto mieć się na baczności i nie popadać w stereotypy. Nie każdy Gruzin pije wino dzbanami. Nie każde wietnamskie dziecko jest biedne. Nie każdy Balijczyk zakocha się w blondynce.

Na podstawie naszego zachowania mieszkańcy wyrobią sobie zdanie o wszystkich, których reprezentujemy. Poczujmy się jak ambasadorowie własnej kultury i zostawmy po sobie dobre wspomnienia, a nie tylko anegdoty o szoku kulturowym. Turyście zawsze pozwala się na więcej. Nie powinniśmy naużywać tego przywileju. Szacunek okazany innej kulturze jest warunkiem tego, by jej przedstawiciele dopuścili nas bliżej siebie. Byśmy poznali, a nie tylko zauważyli.

 

Zosia

Zosia

Jestem pasjonatką, kiedy coś mnie zaciekawi zrobię wiele, by poznać to dogłębnie. Pracowałam jako przewodniczka po Krakowie i pilotka wycieczek, ale moje zainteresowania sięgają znacznie dalej niż najbliższa okolica. Zwiedziłam Europę od Lofotów po Agrigento i od południowej Hiszpanii po Petersburg. Najbardziej fascynują mnie niewielkie miejscowości poza szlakiem turystycznym, w których można znaleźć zapomniany zabytek czy zakątek. Kiedyś przygotuję i poprowadzę wycieczkę po mojej ulubionej Japonii, śladem literatury, tajemnic i magii. Za Baden-Powellem mogę powtórzyć dewizę: „Życie bez przygód byłoby strasznie głupie”.

!
Ta strona używa plików cookies.